Clive Staples Lewis

Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa
Co o filmie napisał dystrybutor?

Wkroczcie do magicznego świata za sprawą tej niezwykłej przygody, zrealizowanej przez Walt Disney Pictures i Walden Media na podstawie ponadczasowej, uwielbianej na całym świecie powieści C.S. Lewisa.

Dzięki oszałamiającym realizmem efektom specjalnym poznacie wyczyny Łucji, Edmunda, Zuzanny i Piotra, czwórki rodzeństwa, którzy, podczas zabawy w chowanego, przez tajemniczą, starą szafę znajdującą się w wiejskiej posiadłości tajemniczego profesora wkraczają do magicznego świata Królestwa Narnii. Oczarowane dzieci odkrywają tam cudowną i, zdawać by się mogło, spokojną krainę zamieszkałą przez mówiące zwierzęta, krasnoludki, fauny, centaury i olbrzymy. Kraina ta spowita jest jednak wieczną zimą za sprawą złej Białej Czarownicy - Jadis. Dzięki pomocy mądrego, wspaniałego lwa Aslana, dzieci uwalniają Narnię od lodowej, mroźnej potęgi Czarownicy podczas niezwykle widowiskowej, kulminacyjnej bitwy i przywracają tron królestwa prawowitym władcom.

Recenzja filmu

Finansowy i artystyczny sukces "Władcy pierścieni" sprawił, że producenci filmowi odważniej zaczęli inwestować w produkcje z gatunku fantasy. W ciągu ostatnich kilku lat na rynku aż gęsto zrobiło się od zapowiadanych projektów spod znaku magii i miecza. Filmowcy z równym zapałem kupowali prawa zarówno do leciwego cyklu "Elryk z Melnibone" Michaela Moorcocka, jak i opowiadań o przygodach Solomona Kane'a, ekranizacji bestsellerowego "Eragona", perypetii mocarnego antybohatera Kane'a, a nawet gier wideo, czego przykładem jest realizowane obecnie "In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale".

Ich uwadze nie umknęła również 7-tomowa saga C.S. Lewisa "Opowieści z Narnii", która choć adresowana do młodszych czytelników, uważana jest, obok "Władcy Pierścieni" Tolkiena, za jedno z najwybitniejszych osiągnięć w historii literatury fantasy.

Prawa do ekranizacji cyklu kupiło studio Walden Media, które do produkcji filmu na podstawie pierwszego tomu "Opowieści..." pozyskało partnera w postaci potężnej wytwórni Disneya. Obie firmy poważnie zaangażowały się w realizację obrazu. Na nakręcenie "Lwa, czarownicy i starej szafy" przeznaczono 180 milionów dolarów czyniąc z adaptacji najdroższą produkcję w historii studia założonego przed laty przez ojca Myszki Miki.

Olbrzymi budżet pozwolił filmowcom pod przewodnictwem reżysera Andrew Adamsona, twórcy między innymi kultowego "Shreka", na stworzenie porywającego widowiska wypełnionego niesamowitymi efektami specjalnymi mistrzów z takich studiów jak Industrial Light & Magic i Weta Workshop Ltd. Pierwsze wyniki box office pokazują, że inwestycja ta zwróci się producentom z dużą nawiązką. Czy jednak popularność filmu nie jest przypadkiem tylko zasługą umiejętnej kampanii reklamowej? Przekonacie się o tym z poniższej recenzji.

Wydaną po raz pierwszy w 1950 roku powieść C.S. Lewis pisał z myślą o swojej chrześnicy Łucji Barfield. Książka opowiada historię czworga rodzeństwa, które przez zaczarowaną szafę trafia do magicznego świata Narni zamieszkałego przez fauny, gadające zwierzęta i mityczne bestie. Kraina pozostaje jednak pod władzą złej Białej Czarownicy, która na 100 lat pogrążyła Narnię w wiecznej zimie i pozbawiła jej mieszkańców Bożego Narodzenia. Jest jednak dla nich nadzieja. Po wielu latach nieobecności do kraju powraca jego legendarny władca - lew Aslan, który zamierza stawić czoła Białej Czarownicy.

"Lew, czarownica i stara szafa" na pewno będzie w naszym kraju, podobnie jak w innych, odbierana przez pryzmat "Władcy Pierścieni" i cyklu opowiadającego o przygodach Harry'ego Pottera. Co bardziej złośliwi amerykańscy krytycy zdążyli już "Narnii" nadać przydomek "Władca Pierścieni Jr.", ale wydaje mi się, że takie odczytanie ekranizacji powieści Lewisa jest mylne.

Każde z wymienionych dzieł, aczkolwiek mocno osadzone w stylistyce fantasy, jest jedyne w swoim rodzaju. Trylogia Tolkiena to mroczna opowieść o walce dobra i zła, brutalna i okrutna, podczas gdy "Harry Potter" jest w gruncie rzeczy magiczną opowieścią o dorastaniu i dojrzewaniu. "Lew, czarownica i stara szafa" to natomiast bajka. Pełna przygód, czarów i humoru opowieść, w której dobro zawsze wygrywa, nikt z pozytywnych bohaterów nie ginie, a jeśli już przydarzy mu się coś złego to kilka stron dalej powraca cały i zdrowy. Pisząc swoje dzieło C.S. Lewis świadomie unikał w nim okrucieństwa. Wielkim bitwom, które stały się udziałem głównych bohaterów poświęca zaledwie kilka zdań a negatywne poczynania Edmunda komentuje w taki sposób, żeby nie zniechęcić do niego czytelnika.

Po obejrzeniu "Lwa, czarownicy i starej szafy" mam pewność, że Andrew Adamson był uważnym czytelnikiem dzieł Lewisa. Mimo kilku zmian względem książkowego oryginału i rozbudowania, czy raczej stworzenia od podstaw finałowej sceny batalistycznej, film autora "Shreka" jest jedną z najwierniejszych ekranizacji jakie widziałem - nie tylko pod względem fabuły, ale również klimatu. Adamson przeniósł bowiem na ekran nie tylko większość opisanych przez Lewisa wydarzeń, ale również sporą część występujących w książce dialogów.

Największej zmianie, w stosunku do książki, uległa finałowa bitwa. W powieści Lewis poświęca jej niecałą stronę podczas gdy Adamson, zapewne by sprostać oczekiwaniom współczesnych widzów przyzwyczajonych do wystawnych superprodukcji, rozwinął ją do trwającej dobrych kilkanaście minut sekwencji wypełnionej akcją i efektami specjalnymi. Podobnie jak w pozostałej części filmu również i tutaj nie uświadczymy ani jednej kropli krwi na ekranie, ale muszę przyznać, że decydujące starcie pomiędzy siłami Białej Czarownicy i zwolennikami Aslana prezentuje się imponująco. Do walki ze sobą stają armie składające się z magicznych bestii - minotaurów, krasnali, centaurów i gryfów. W szeregach bohaterów spustoszenie sieje Biała Czarownica zamieniająca swoich wrogów w kamień, a do świetnie pokazanego pojedynku z nią staje najstarszy z rodzeństwa Piotr.

W tym miejscu warto kilka słów poświęcić efektom specjalnym, dzięki którym magiczny świat wykreowany przez Lewisa ożył na dużym ekranie. Widać, że 180 milionów dolarów nie poszło na marne. Specjaliści od komputerowej animacji wykreowali nie tylko zapierającą dech w piersiach scenografię, ale również wiarygodne postaci bohaterów - fauna Tumnusa, małżeństwa Bobrów, wilków, czy wreszcie samego olbrzymiego i budzącego szacunek lwa Aslana. Co prawda w kilku momentach daje się zauważyć, że aktorzy występowali na zielonym ekranie, a wszystko, co widzimy dookoła nich to efekty specjalne, ale w niczym nie umniejsza to przyjemności płynącej z oglądania filmu.

"Lew, czarownica i stara szafa", niestety, nie obfituje w wybitne kreacje aktorskie. Role dzieci zagrane zostały dobrze, ale nic ponadto. Dużo ciekawej prezentuje się drugi plan. Tilda Swinton w roli Białej Czarownicy jest fenomenalna. Świetnie radzi sobie zarówno w scenach akcji, jak i we fragmentach, w których swoją siłę i władzę wyraża za pomocą mimiki i gestów. Doskonale wypadł również weteran Jim Broadbent jako roztargniony profesor, który - zwróćcie uwagę na jego pojemnik na tytoń - również przeżył w Narnii kilka przygód.

Moje oczekiwania wobec filmu Adamsona były ogromne. Jako człowiek wychowany na powieściach C.S. Lewisa bałem się, że reżyser może zbyt swobodnie podejść do książki, zmieniając jej treść i przekształcając idealistyczną baśń w brutalne widowisko fantasty mające stać się konkurencją dla "Władcy Pierścieni". Tak się jednak nie stało. Amerykański reżyser umiejętnie wykorzystał olbrzymi budżet tworząc fascynujące widowisko dla młodych widzów, na którym równie dobrze bawić się będą ich rodzice. Gorąco polecam.

Marcin Kamiński

Źródło: www.Filmweb.pl